- Admirale Kirk, - powiedział kapitan Willard Decker, zadowolony, wyciągając dłoń na powitanie. - Wkrótce będziemy gotowi do odprawy.
Szeroki, pełen pewności siebie uśmiech młodego kapitana, przypomniał Scottowi innego młodego kapitana Enterprise, którego znał niegdyś. - Wystartujemy zgodnie z harmonogramem, nawet jeśli trzeba będzie wyciągnąć okręt z doku własnymi rękami. Prawda, Scotty? - Tak jest, sir, - potwierdził Scott bez przekonania. - Tak będzie.
Kirk przerwał im stanowczym tonem.
- Will, przejdźmy tam i porozmawiajmy. - Wskazał spokojny kąt obok grodzi, a Decker spojrzał na niego zdziwiony. Potem odwrócił się do Scotta. - Daj mi znać, kiedy kopie zapasowe będą na miejscu. - Tak jest, sir, - powiedział Scott ponuro, gdy obaj odwrócili się i odeszli.
Decker, niemal zbyt przystojny, jak mówili niektórzy, poruszający się z wdziękiem młodości. I Kirk, bardziej doświadczony, o oszczędnych, pełnych gracji ruchach, patrzący ponuro, lecz zdecydowany zrobić to, co musiał zrobić. Porównanie to samo przyszło Scottowi do głowy, lecz natychmiast odrzucił te absurdalne analogie - nie widział powodu, by rozmyślać o konfrontacji między rutynowanym dowódcą a młodym uzurpatorem.
- Z całym szacunkiem, sir, mam nadzieję, że nie chodzi o mowę motywacyjną w stylu Gwiezdnej Floty. Jestem zbyt zajęty.
Decker powiedział to przyjaźnie, ale stanowczo. Choć tak mocno podziwiał tego człowieka, którego był protegowanym i miał wobec niego zobowiązania, to jego przyjaźń z Kirkiem musiała zejść na drugi plan wobec jego obecnych obowiązków. - Obejmuję stanowisko kapitana, - powiedział Kirk. - Przykro mi, Will. - Pan co…? - Decker był pewien, że Kirk chciał powiedzieć coś innego. - Zastępuję cię na stanowisku kapitana Enterprise. Decker zdał sobie sprawę, że od kilku chwil bezmyślnie wpatruje się w Kirka. Widział, jak ręka Kirka nieśmiałym ruchem zaciska się na jego ramieniu niczym klamra w ojcowskim czy raczej braterskim geście… lecz potem rysy jego twarzy stwardniały i odwrócił wzrok. - Zostaje pan na pokładzie jako Pierwszy Oficer… tymczasowo zdegradowany do stopnia komandora.
Decker wreszcie zdołał odzyskać głos.
- Pan zamierza osobiście przejąć dowództwo? - Tak. - Mogę spytać dlaczego?
Kirk skinął potakująco głową.
- Z powodu mojego pięcioletniego doświadczenia w starciu z nieznanym, takim jak to, które mamy przed sobą oraz mojej znajomości Enterprise i jego załogi. - Admirale, to jest prawie całkowicie nowy Enterprise. Nie zna go pan nawet w dziesiątej części tak dobrze jak ja. A nie będzie pan miał czasu, by się z nim zapoznać! W ciągu trzydziestu godzin możemy znaleźć się na stanowiskach bojowych. - To jest właśnie powód, dla którego zostaje pan na pokładzie, - odpowiedział Kirk bez ogródek. - Przykro mi, Will. - Nie, admirale, - wybuchnął Decker - nie sądzę by tak było, nawet przez jedną cholerną minutę! Pamiętam dzień, dy rekomendował mnie pan na to stanowisko. Powiedział pan wtedy jak mi zazdrości i jak bolesna jest dla pana świadomość, że nie ma sposobu, by znów mógł pan dowodzić statkiem gwiezdnym. Świetnie sir, widzę że znalazł pan sposób! - Proszę się zameldować na mostku, komandorze, - powiedział Kirk pozbawionym emocji głosem. - Natychmiast.
cdn.
_________________ Znajdziemy może inny sens i inne szczęście będzie nam dane. I zapomnimy gorycz klęsk wśród obcych planet.
|