Ostatnio pewna osoba zdopingowała mnie do przeczytania „Fiaska” Stanisława Lema.
Książka ta powszechnie uważana jest za jego najlepszą powieść. Zapewne słusznie.
Lecz jest też chyba najbardziej ponurą.
Nie ośmieliłabym się jej recenzować, nie mam bowiem ku temu żadnych kwalifikacji.
Chciałabym jednak zawrzeć w tym poście kilka absolutnie subiektywnych uwag,
które nasunęły mi się po tej lekturze.
Zawsze lubiłam książki Lema i jego bogactwo słów oraz łatwość w opisywaniu rzeczy i zjawisk tak,
iż wyobraźnia bez trudu tworzyła ich obraz. Ten zachwyt towarzyszył mi również i teraz,
gdy czytałam pierwszą część powieści, powstałą niegdyś jako osobne opowiadanie,
a zatytułowaną „Las Birnam”.
Wędrówka pilota Pervisa, podjęta w poszukiwaniu innego pilota, Pirxa, w wielkochodzie będącym w
istocie swoistym egzoszkieletem, fascynuje i zarazem przeraża. Przyciąga poczuciem mocy, jakie daje
panowanie człowieka nad olbrzymią maszyną, zachwyca pięknem niespotkanych poza Tytanem
naturalnych krystalicznych form. Lecz zarazem odpycha ich ogromem nie na ludzką miarę i grozą
czającą się w ruchomych, na przemian zastygających i rozpadających się kolosalnych festonach
birnamskiej doliny. A witryfikator , ledwie wspomniany, zawieszony nad głową pilota niczym miecz
Damoklesa, w ostatniej scenie zamyka Pervisa w lodowatej kapsule, symbolicznie kładąc kres ludzkiej
iluzji o panowaniu nad siłami Natury poprzez technologię.
Ta sama iluzja zdaje się przewijać także przez pozostałe części powieści, opisujące podróż ziemskiego
statku „Eurydyka” i jej forpoczty, mniejszego „Hermesa”, ku odległej gwieździe, by nawiązać
pierwszy kontakt z cywilizacją na jej piątej planecie, dość prozaicznie nazwanej Kwintą.
Technologiczne zaawansowanie obu jednostek, głównego komputera sterującego oraz wszelkie
zawiłości wielu gałęzi fizyki, które umożliwiły odbycie owej podróży w niewiarygodnym czasie kilku
zaledwie lat ziemskich, opisuje Lem tyleż drobiazgowo, co rozwlekle. Dla czytelnika nie będącego
miłośnikiem przedmiotów ścisłych - jak w moim przypadku – są to więc fragmenty nużące, chwilami
wręcz irytujące, a wrażenie to potęguje nieunikniony już dziś archaizm niektórych określeń.
Jednakże ów natłok technikaliów zdaje się być zabiegiem nieprzypadkowym, by tym mocniej
uwypuklić rozdźwięk między rozwojem technicznym ziemskiej cywilizacji, a pewnego rodzaju
„zeskorupieniem” emocjonalnym i postrzegawczym jej przedstawicieli.
Tak bardzo skupiają się na własnym, antropocentrycznym imperatywie poznawania
Nieznanego - tym samym, który wyprowadził ich ludzkich przodków z afrykańskiej kolebki
i pchnął Magellana w okołoziemską żeglugę – że gotowi są wymusić na Kwintanach
nawiązanie kontaktu siłą.
Na pokładzie „Eurydyki” podróżuje też Pilot zaginiony wcześniej w tytańskim lesie Birnam.
Po latach przywrócony do życia, lecz na swój sposób okaleczony, chodzący relikt przeszłości.
Pozbawiony większości pamięci, niepomny własnego imienia ani nazwiska, uczy się żyć na nowo,
kryjąc głęboko okruchy wspomnień.
Bardzo pragnie wtopić się w załogę, stać się jej częścią i udowodnić swoją użyteczność.
To pragnienie i wspomniany wcześniej imperatyw sprawiają, że w chwili gdy nieoczekiwanie
właśnie jemu powierzone zostaje pierwsze lądowanie na Kwincie i pierwsze spotkanie z jej
tajemniczymi mieszkańcami, banalnym błędem sprowadza powtórną śmierć na siebie
i zagładę na świat, który przybył poznać.
Jak na ironię, po zakończeniu lektury najbardziej spokojnym, obiektywnym i logicznie myślącym
członkiem ziemskiej ekspedycji jawi się zakonnik, ojciec Arago, pełniący na pokładzie funkcję
nieoficjalnego przedstawiciela Papieża. On jeden sprzeciwia się wymuszaniu na Kwintanach
czegokolwiek, przyznając owym istotom prawo do wolnej woli, a więc także do odmowy
kontaktu z Ziemianami, jeśli sobie tego nie życzą.