Wczoraj wieczorem miałam okazję obejrzeć ten film na Paramount Channel.
Byłam ciekawa jak będę go odbierać ponownie, po wielu latach.
I tu zaskoczenie - w absolutnie pozytywnym sensie.
Moim skromnym zdaniem reżyserski popis Leonarda Nimoya nie zestarzał się.
W klasycznym greckim ujęciu dramaty dzielono na tragedie i komedie.
W "Voyage to Home" wszystko łączy się gładko i w odpowiednich proporcjach, niczym warstwy smakowitego tortu. Akcja zawiązuje się dramatycznie, by niepostrzeżenie przejść do lekko komediowej tonacji, a następnie bohaterskim akcentem odwrócić naraz dwie tragedie.
Poza drobiazgami dotyczącymi animacji ruchu wielorybów oraz kilkoma przedstawicielami obcych ras w Radzie Federacji, których wygląd nawiązuje raczej do stylistyki SW niż Star Treka, nie ma w tym filmie elementów zgrzytających na pierwszy rzut oka. A i te są tylko znakiem czasów mniej dostępnej techniki komputerowej i ,jak sądzę, nacisków studia na ubarwienie "wielkiej federacyjnej rodziny".
Świetnie napisane dialogi wraz z niepowtarzalną interpretacją aktorów odtwarzających kluczowe postaci, sprawiają że filmowy dowcip skrzy się i bawi bez zbędnej błazenady. Odbija w skrzywionym zwierciadełku zarówno zgiełkliwą, pyszną i zapatrzoną w siebie XX-wieczną cywilizację, jak i samych startrekowych bohaterów.
Tak więc jeśli ktoś tęskni do kawałka dobrego Treka o nieco lżejszym kalibrze, niech bez wahania jeszcze raz sięgnie po Star Trek IV... I smacznego.